Wstaliśmy o świcie, a Garbi siadł. Ponieważ jak wiadomo Tomek to good friend dla concierga, ten pomógł dowlec bryke do mechanika. Mimo iż ma "mnóstwo pracy" zostaje i nam pomaga. To wszystko oczywiście z miłości do turysty i jego pieniążków. Takie życie.
Ruszyliśmy z Aleppo do umarłych miast. Jak zwykle zaczęliśmy zwiedzanie jakoś od tyłu, co wręcz poprawiło nasze wrażenia.
Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości Homs, gdzie znajdują się nurije- drewniane koła wodne. Miasto jest dość przyjemne, przypomina mi trochę nasz Kazimierz dolny, szkoda tylko, że i tu śmieci nie brakuje.
Ale główny dziś cel to Crac des Chevaliers - krzyżacki zamek. W czasie drogi strasznie się rozpadało. Absolutnie nic nie było widać. Droga zrobiła się bardzo stroma i kręta. Nie wiem jakim cudem, ale jechaliśmy do przodu. (Tomek mistrz kierownicy) W końcu dotarliśmy do jakiegoś parkingu. Dalej nie dało się jechać, więc udaliśmy się w poszukiwaniu schronienia. Znaleźliśmy je u tubylców. Spędziliśmy tam bardzo miły wieczór choć dość krępujący. Brak wspólnego języka zmuszał do sporej gimnastyki:)
tutaj właśnie poznaliśmy smak "magdusa" który chodził za nami do końca wyjazdu